Na Marszu dla Wyzwolenia Zwierząt było nas mało.

Bardzo mało.

Za mało.

Po powrocie do domu w głowie kołatały mi się natrętne myśli.

Całą noc nie spałam.

Przecież powinno nas być nie dziesiątki, nie setki,

ani nawet tysiąc czy dwa.

Ale tysiące, setki tysięcy.

MILIONY.

Bo tyle nas jest.

Tych, którym na sercu leży los zwierząt hodowanych na rzeź.

Tych, którym nie jest obojętny los ptaków ranionych i zastrzelonych w trakcie polowań.

Tych, którym łamie serce widok setek tysięcy ryb i innych zwierząt zabitych w zatrutej Odrze.

A także—los bezdomnych psów, zwierząt wykorzystywanych w cyrkach, więzionych w ogrodach zoologicznych i dręczonych w laboratoriach naukowych. Umierających z pragnienia w wysuszonych rzekach i mokradłach, ginących w męczarniach w płonących lasach. (I pomińmy fakt, że chroniąc te rzeki, lasy, zwierzęta, chronimy też siebie; w końcu też potrzebujemy czystej wody, powietrza, gleby. Nie. Powinniśmy je chronić—bo są. Po prostu. Bo tak. One mają wartość same w sobie.)

Taki marsz powinien zgromadzić MILIONY.

Powinni w nim iść zwykli obywatele, członkowie organizacji pro-zwierzecych, ale i ekologicznych, tych walczących o demokrację i prawa słabszych i pokrzywdzonych; ale także politycy, lekarze, przedsiębiorcy, celebryci. A to wszystko powinni komentować na żywo dziennikarze ze stacji telewizyjnych i radiowych, a publicyści pisać o tym w gazetach i czasopismach.  

Dlaczego ich nie było?

Czy tak niewiele osób obchodzi los zwierząt?

Być może taka jest gorzka prawda.

Być może większość nie widzi potrzeby zmian.

Albo nie wierzy, że są one możliwe.

Ale może sa też inne przyczyny.

Mam na to kilka teorii (być może napiszę o nich w następnych postach).

Ale ważniejsze pytanie na dziś jest to—

Czy możemy to jakoś zmienić?

Oczywiście wspaniale, że taki marsz w ogóle się odbył.

Że wzięło w nim udział tyle osób, bo przecież jeszcze jakiś czas temu, w ogóle nie było takich imprez.

Wspaniale, że jest tyle organizacji, które za cel stawiają sobie poprawę losu zwierząt (wystarczy spojrzeć na stronę NGO—są ich setki, jeśli nie tysiące).

I świetnie, że stopniowo rośnie świadomość społeczna dotycząca praw zwierząt i wyższości diety roślinnej nad zwierzęcą.

I że jest już tyle produktów wegańskich dostępnych na rynku.

Ale to wciąż za mało i za wolno.

Zastanawiam się, jak można to zmienić.

Żeby te zmiany następowały szybciej.

Co ja mogłabym zrobić, aby to zmienić.

I niby właściwie dlaczego ja.

Tu trzeba liderów, organizatorów, ludzi z pasją, którzy potrafią przekonać nieprzekonanych, porwać za sobą masy. Celebrytów, obserwowanych przez miliony. Polityków z wizją przyszłości.

Oni na pewno gdzieś są. Tylko gdzie?

Bo ja? Co ja mogę?

Czy poza pasją mam coś do zaoferowania?

Czy powinnam się w ogóle za to brać?

Ale—

Jeśli nie ja to kto? Jeśli nie teraz, to kiedy?

A także—

Jeśli nie TY to kto? Jeśli nie teraz, to kiedy?

Albo raczej—

Jeśli nie MY to kto? Jeśli nie teraz, to kiedy?

Co mogę zrobić JA? Co możesz zrobić TY? Co możemy zrobić RAZEM?

Właśnie powstanje mój: „Manifest Nieformalny, Strategie i Taktyki dla Aktywistów,”

Który może też być zatytuowany: “Podręcznik dla Wkurzonych i Aktywistów. Skuteczne Strategie i Taktyki Wywierania Presji i Wprowadzania Zmian bez Wychodzenia z Domu.”

Albo, lepiej: “Niezbędnik Aktywisty. Przestań się wkurzać, zacznij DZIAŁAĆ!”

Czy może jeszcze jakoś inaczej 😉

Jeśli nie jest Ci obojętny los zwierząt, naszego kraju, a także planety, na której wszyscy żyjemy, zrób coś.

Na przykład, przyłącz się do mnie. Przeczytaj ebooka (jak tylko będzie gotowy), i powiedz mi co o nim sądzisz.

P.S.

Dlaczego bez wychodzenia z domu? Czy to znaczy, że marsze, protesty, manifestacje, nie mają sensu?

Ależ mają! Mają OGROMNY SENS i jak najbardziej wszyscy powinniśmy w nich brać udział.

Nie siedzieć w domu na kanapie, oglądając kolejny serial na Netflixie, HBO, czy Playerze, bo przecież, po co gdzieś iść i coś manifestować, to i tak nic nie da…

{przyznaję się do winy—guilty as charged!}

Ale—

Zanim taki marsz, protest czy manifestacja się odbędzie, trzeba wykonać pewną robotę, która jest konieczna, NIEZBĘDNA WRĘCZ, żeby zwiększyć „siłę rażenia” naszego przekazu. I tę robotę można wykonać nawet w domu na kanapie z laptopem na kolanie, oglądając Netflixa. J)